Pan Wołodyjowski |
Wysłany: Śro 0:31, 22 Lis 2006 Temat postu: |
|
Za najważniejszy rozsadnik konsumpcjonizmu w masowej turystyce ja bym uznał tzw. atrakcje turystyczne. Składają się one z dwóch grup:
1. "Atrakcje" służące czerpaniu chwilowego poczucia przyjemności (na zasadzie: użyj i wyrzuć) - co jest przejawem konsumpcjonizmu.
2. "Atrakcje", których atrakcyjność kreowana jest sztucznie, na zasadzie: "coś, co koniecznie trzeba zobaczyć". Jest to odpowiednik "trędowatości", nie będący wprawdzie przejawem konsumpcjonizmu, ale należący do tego samego, prymitywnego i materialistycznego plastikowego świata, i bardzo skutecznie wspierający konsumpcjonizm.
Słysząc wypowiedzi dotyczące masowej turystyki odnosi się wrażenie, że
ludzi ogarnęła dziś nowoczesna odmiana gorączki złota (nie przypadkiem zresztą masową turystykę nazywa się "żyłą złota"!). Mówi się wyłącznie o korzyściach finansowych, nie widzi się zaś żadnych wad - tak, jakby (doraźnie zdobyte) pieniądze były jedynym, co się liczy. Nie mówi się natomiast, skąd się te pieniądze biorą. A biorą się one z konsumowania (czyli zużywania) niejednokrotnie wielotysięcznoletniego dorobku całych narodów i będących ich dziedzictwem darów Natury.
Uważa się często, że "bogactwo oferty turystycznej", czyli przerobienie jak największej ilości dziedzictwa narodowego na "atrakcje turystyczne" sprzyja budzeniu zainteresowania nimi. Tymczasem jest wprost przeciwnie - konsumpcyjny stosunek do "atrakcji" powoduje, że konsumujący nie traktują ich serio, lecz jedynie jako produkt, który się zużywa, niewart niczego więcej, jak tylko zużywania. Natomiast w ludziach zainteresowanych fakt, że obiekt ich zainteresowań stał się przedmiotem konsumpcji, budzi obrzydzenie i chęć odizolowania się. Coś takiego może wręcz zniechęcać. Zainteresowanie wymaga dystansu do konsumpcyjnego stosunku wobec potencjalnego obiektu zainteresowania. |
|